Farmaceuci Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu, współpracujący z Dolnośląską Izbą Aptekarską, otworzyli pierwszy Punkt Pomocy Farmaceutycznej dla uchodźców. Znajduje się przy punkcie recepcyjnym przy ul. Wittiga 4, w budynku T16.
Wielu uchodźców jest pozbawionych leków niezbędnych do swoich terapii, brakuje im informacji o tym, jakie leki są dostępne w Polsce, ale przede wszystkim - nie wiedzą gdzie mogą się po nie zgłaszać. W związku z tym, w Biurze Meldunku Tymczasowego na terenie akademików Politechniki Wrocławskiej, został otwarty pierwszy Punkt Pomocy Farmaceutycznej. To miejsce, w którym uchodźcy otrzymują podstawową pomoc medyczną. Prowizoryczną placówkę stworzyli farmaceuci: mgr farm. Katarzyna Rasmus, mgr farm. Małgorzata Raginia, dr Ewa Żurawska-Płaksej i mgr farm. Wojciech Płaksej.
— Na początku nie było prawie niczego. Żołnierze przynieśli do naszego prowizorycznego gabinetu półki, gdzie postawiliśmy leki przywiezione z własnych aptek. Obecnie jest ich znacznie więcej. Mamy syropy na kaszel, tabletki na gardło, krople na katar - podstawowe rzeczy, które potrzebne są osobom, które do nas przychodzą — opowiada mgr farm. Małgorzata Raginia.
Do budynku T-16 skierowani zostali uchodźcy w różnym wieku. Najmłodszy pacjent miał 10 miesięcy, a najstarszy - 87 lat. W pierwszej kolejności są badani przez lekarzy z USK znajdujących się na miejscu. Pomagają w tym wolontariusze, którzy posługują się językiem ukraińskim, stworzony został również krótki formularz w tym języku. Najczęściej u pacjentów występują dolegliwości typu: nieżyty gardła, problemy żołądkowe, przeziębienia i osłabienie wynikające ze stresu i pięciodniowej podróży do Polski. Pojawiają się też trudniejsze przypadki - osoby w stanie przedzawałowym, z hipoglikemią, które wysyłane są natychmiast do szpitala.
— Średnio dziennie przychodzi do nas około 30 osób. Część z nich chce po prostu porozmawiać. Szczególnie, że przyjechały do nas osoby z Mariupola, Charkowa i Doniecka. Najbardziej zapadł mi w pamięci pacjent z szyną w nodze z pięciorgiem dzieci. Na granicy pozwolono mu przejechać tylko dlatego, że jest jedynym opiekunem swoich pociech — dodaje Raginia.
— Emocjonalny bagaż jest ogromny, ale cieszymy się, że możemy pomóc. Naszą dewizą jest z resztą to, żeby nikt bez tej pomocy nie wyszedł - czy to leków, informacji, diagnozy wstępnej, badania ciśnienia, glukozy — mówi dr Ewa Żurawska-Płaksej, z Wydziału Farmaceutycznego z Uniwersytetu Medycznego we Wrocławiu.
Wciąż jednak poszukiwani są farmaceuci-wolontariusze, którzy wspomogą pracę i działanie mgr farm. Katarzyny Rasmus, mgr farm. Małgorzaty Ragini, dr Ewy Żurawskiej-Płaksej i mgr farm. Wojciecha Płakseja.
fot. Tomasz Walów